Walczyli z powodzią, nie ratowali swoich domów
2010-05-25 15:50
Więcej... https://wyborcza.pl/1,106881,7930332,Walczyli_z_powodzia__nie_ratowali_swoich_domow.html#ixzz0owuHCjio
W ciemnościach, po omacku wynosili mieszkańców z tonących domów. Ratowali dobytek innych, podczas gdy ich dorobek pochłaniała woda. Niektórzy przyjechali z daleka, pozostali walczyli o swoje wioski. Strażacy, policjanci, wojskowi, którzy po tej powodzi też nie będą mieli dokąd wrócić
Żonę i dzieci trzeba zawieźć do teściowej. Teściowa mieszka na skraju wsi, gdzie woda dotrze za kilkanaście godzin, ale pan Grzegorz jeszcze nie podejrzewa, że strumienie dosięgną ich drugiego rodzinnego domu. Zabiera służbowe ubranie i jedzie do strażnicy, bo pan Grzegorz jest strażakiem, a wioskę, w której mieszka i pracuje, właśnie zalewają fale z wezbranej Uszwicy.
Woda opada, powódź odsłania prawdziwe oblicze
Pan Grzegorz od ośmiu dni pracuje bez wytchnienia przy ewakuacji ludzi i bydła, umacnianiu wałów i patrolowaniu terenu. Jest przyzwyczajony do deszczu, zimna, do błota i wysiłku. Pęknie dopiero, gdy opadnie woda. Chłop jak dąb, a zwyczajnie zbiera mu się na płacz. Bo wtedy zobaczy, co zostało z jego rodzinnego domu w Księżach Kopaczach.
- Dopóki w dolinie stała woda, jakoś się trzymał - jeździł, pracował jak my. Ale jak zobaczył tę ruinę, załamał się kompletnie - opowiadają koledzy ze straży w Górce w gminie Szczurowa, w powiecie brzeskim.
Na swój odnowiony dom pan Grzegorz ciężko pracował za granicą. Niedawno położył regipsy, wymalował ściany. Tydzień temu przywiózł ostatnie wykończeniowe materiały. Kupił też na raty lodówkę, zmywarkę, pralkę. Wszystko nowiutkie. Ale gdy przyszła wielka woda, nie było ani chwili czasu, żeby ratować cokolwiek z dobytku. Mężczyzna wyniósł żonę i dzieci z domu i pojechał ratować innych mieszkańców. Ich dobytek wynosił i przewoził w bezpieczne miejsce. Teraz i on, i jego bliska rodzina zostali bezdomni. Bo oba domy nadają się tylko do rozbiórki.
- Harowaliśmy jak woły. Spaliśmy po kilka godzin, przerwy robiliśmy tylko na posiłki. Górka jest z każdej strony odgrodzona wałem - leży w zakolu Wisły i Uszwicy. Gdyby wdarła się woda, nic nie zdołalibyśmy uratować - przyznaje prezes OSP w Górkach Piotr Mikuś.
Górka to jedna z niewielu miejscowości w gminie Szczurowa, która z powodzi wyszła obronną ręką. Resztę - Wolę Przemykowską, Natków, Wolę Rogowską, Kwików, Księże Kopacze czy Zamłynie - woda schowała po same dachy. Sytuacja była na tyle poważna, że do ewakuacji ludzi i zwierząt trzeba było wezwać wojsko. Do pomocy ściągnięto 3. Batalion Ratownictwa Inżynieryjnego z Niska na Podkarpaciu.
Wyrwa w wale jak górska skarpa
Wśród żołnierzy walczących z żywiołem był starszy plutonowy Andrzej Kostrubiec. - Pochodzę spod Sandomierza. Kiedy byłem tu, żona zadzwoniła, że woda dochodzi pod dom, i jeżeli nas zaleje, a ja nic nie zrobię, to mnie eksmituje - wojskowy uśmiecha się, bo na szczęście dom się uratował, ale wie, że gdyby było inaczej, nie byłoby mu do śmiechu.
Starszy plutonowy pracuje w Szczurowej ósmy dzień. Teraz jego praca polega na pomocy przy uszczelnianiu wału - gdy się spotykamy, akurat wiezie 50 ton worków z piaskiem w miejsce, z którego piasek zostanie rozładowany, przepakowany do 1,5-tonowych worków i zrzucony na wyrwę w wale z helikoptera.
- Najgorszy był pierwszy dzień, a w zasadzie noc. Trzeba było amfibią ewakuować mieszkańców, a człowiek kompletnie nie zna terenu, jest ciemno, domy i ogrodzenia przykrywa woda. I jak tu płynąć, kiedy nie wiadomo, gdzie się jest i co pływa pod tobą. Musiałem sobie radzić na czuja - mówi wojskowy. Ale zaraz dodaje z dumą, że nie uszkodził ani jednego ogrodzenia. Teraz, po ośmiu dniach pracy, jedzie na patrol, przy okazji rozdaje butelki z wodą pitną tym, którzy zaraz po zejściu wody wrócili do domów.
Po drodze mija podwórko, na którym szczeka młody wilczur. - Tego psa ewakuowałem. Te dwa małe kundelki obok też, tylko wtedy były tak przerażone, że ani razu nie szczeknęły, a teraz ujadają. Chyba są w dobrej formie - opowiada.
Im bardziej zapuszczamy się w głąb doliny, tym smutniejszy wyłania się krajobraz. Na horyzoncie widać drzewa wyrwane z korzeniami, zatopioną szklarnię, wykrzywioną kapliczkę, tony śmieci, pola zgniłych i pożółkłych upraw, na których wciąż stoi woda, zamoknięte domy z odpadającym tynkiem. Co odważniejsi mieszkańcy powoli wchodzą do swoich gospodarstw, choć nie mają nawet suchych kołder i łóżek. Kilkaset metrów dalej strażacy łatają 50-metrową wyrwę w wale Uszwicy, który pękając, wyrządził największe w historii tych małych wiosek szkody. Potężna dziura wygląda jak górska skarpa. W środku, w błocie i glinie, moczą się powyrywane drzewa.
- Jeszcze wiele wody upłynie, zanim życie tu wróci do normy. Ale zostaniemy jak długo będzie trzeba - zapewnia Kostrubiec.
Woda opada, powódź odsłania prawdziwe oblicze
Pan Grzegorz od ośmiu dni pracuje bez wytchnienia przy ewakuacji ludzi i bydła, umacnianiu wałów i patrolowaniu terenu. Jest przyzwyczajony do deszczu, zimna, do błota i wysiłku. Pęknie dopiero, gdy opadnie woda. Chłop jak dąb, a zwyczajnie zbiera mu się na płacz. Bo wtedy zobaczy, co zostało z jego rodzinnego domu w Księżach Kopaczach.
Na swój odnowiony dom pan Grzegorz ciężko pracował za granicą. Niedawno położył regipsy, wymalował ściany. Tydzień temu przywiózł ostatnie wykończeniowe materiały. Kupił też na raty lodówkę, zmywarkę, pralkę. Wszystko nowiutkie. Ale gdy przyszła wielka woda, nie było ani chwili czasu, żeby ratować cokolwiek z dobytku. Mężczyzna wyniósł żonę i dzieci z domu i pojechał ratować innych mieszkańców. Ich dobytek wynosił i przewoził w bezpieczne miejsce. Teraz i on, i jego bliska rodzina zostali bezdomni. Bo oba domy nadają się tylko do rozbiórki.
- Harowaliśmy jak woły. Spaliśmy po kilka godzin, przerwy robiliśmy tylko na posiłki. Górka jest z każdej strony odgrodzona wałem - leży w zakolu Wisły i Uszwicy. Gdyby wdarła się woda, nic nie zdołalibyśmy uratować - przyznaje prezes OSP w Górkach Piotr Mikuś.
Górka to jedna z niewielu miejscowości w gminie Szczurowa, która z powodzi wyszła obronną ręką. Resztę - Wolę Przemykowską, Natków, Wolę Rogowską, Kwików, Księże Kopacze czy Zamłynie - woda schowała po same dachy. Sytuacja była na tyle poważna, że do ewakuacji ludzi i zwierząt trzeba było wezwać wojsko. Do pomocy ściągnięto 3. Batalion Ratownictwa Inżynieryjnego z Niska na Podkarpaciu.
Wyrwa w wale jak górska skarpa
Wśród żołnierzy walczących z żywiołem był starszy plutonowy Andrzej Kostrubiec. - Pochodzę spod Sandomierza. Kiedy byłem tu, żona zadzwoniła, że woda dochodzi pod dom, i jeżeli nas zaleje, a ja nic nie zrobię, to mnie eksmituje - wojskowy uśmiecha się, bo na szczęście dom się uratował, ale wie, że gdyby było inaczej, nie byłoby mu do śmiechu.
Starszy plutonowy pracuje w Szczurowej ósmy dzień. Teraz jego praca polega na pomocy przy uszczelnianiu wału - gdy się spotykamy, akurat wiezie 50 ton worków z piaskiem w miejsce, z którego piasek zostanie rozładowany, przepakowany do 1,5-tonowych worków i zrzucony na wyrwę w wale z helikoptera.
- Najgorszy był pierwszy dzień, a w zasadzie noc. Trzeba było amfibią ewakuować mieszkańców, a człowiek kompletnie nie zna terenu, jest ciemno, domy i ogrodzenia przykrywa woda. I jak tu płynąć, kiedy nie wiadomo, gdzie się jest i co pływa pod tobą. Musiałem sobie radzić na czuja - mówi wojskowy. Ale zaraz dodaje z dumą, że nie uszkodził ani jednego ogrodzenia. Teraz, po ośmiu dniach pracy, jedzie na patrol, przy okazji rozdaje butelki z wodą pitną tym, którzy zaraz po zejściu wody wrócili do domów.
Po drodze mija podwórko, na którym szczeka młody wilczur. - Tego psa ewakuowałem. Te dwa małe kundelki obok też, tylko wtedy były tak przerażone, że ani razu nie szczeknęły, a teraz ujadają. Chyba są w dobrej formie - opowiada.
Im bardziej zapuszczamy się w głąb doliny, tym smutniejszy wyłania się krajobraz. Na horyzoncie widać drzewa wyrwane z korzeniami, zatopioną szklarnię, wykrzywioną kapliczkę, tony śmieci, pola zgniłych i pożółkłych upraw, na których wciąż stoi woda, zamoknięte domy z odpadającym tynkiem. Co odważniejsi mieszkańcy powoli wchodzą do swoich gospodarstw, choć nie mają nawet suchych kołder i łóżek. Kilkaset metrów dalej strażacy łatają 50-metrową wyrwę w wale Uszwicy, który pękając, wyrządził największe w historii tych małych wiosek szkody. Potężna dziura wygląda jak górska skarpa. W środku, w błocie i glinie, moczą się powyrywane drzewa.
- Jeszcze wiele wody upłynie, zanim życie tu wróci do normy. Ale zostaniemy jak długo będzie trzeba - zapewnia Kostrubiec.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Więcej... https://wyborcza.pl/1,106881,7930332,Walczyli_z_powodzia__nie_ratowali_swoich_domow.html#ixzz0owuHCjio